Mieliśmy świadomość, że po skończeniu studiów czeka nas szara rzeczywistość PRL
Selim Chazbijewicz, poeta, pisarz, publicysta, politolog, ambasador RP w Kazachstanie i Kirgizji
- Dlaczego zdecydował się Pan studiować polonistykę na Uniwersytecie Gdańskim?
- Wybrałem polonistykę bowiem w moim wypadku wchodziły w grę tylko studia humanistyczne. Pisałem wiersze, debiutowałem w prasie już w trzeciej klasie liceum, w miesięczniku "Poezja" więc wybór polonistyki wydawał mi się naturalnym. Tym bardziej, że interesowałem się historią literatury. Uniwersytet Gdański też był wyborem oczywistym w tym wypadku, jako że był w tym samym mieście gdzie mieszkałem od urodzenia, nie było więc potrzeby wyjazdu, co zawsze obniża koszty studiów i czyni je bardziej komfortowymi.
- Studiował Pan w okresie kiedy uniwersytet był „kilkulatkiem”. Czy „młodość” uczelni działała, w Pana ocenie, na korzyść, czy na niekorzyść studentów. I dlaczego?
- Ówczesna „młodość” uczelni z jednej strony na pewno była korzystna. Ówczesne władze uniwersytetu jak i Wydziału Humanistycznego - bo taka była ówcześnie nazwa wydziału gdzie mieściła się polonistyka - były życzliwe studentom a nawet utworzono nieformalną funkcję opiekuna młodych poetów na wydziale. Rolę tę pełnił ówczesny doktor a późniejszy profesor i wybitny badacz Józef Bachórz. Inne uczelnie tego nie miały. Mankamentem młodości uczelni były kadry - nie zawsze wybitne czy też dobre. Nie wszyscy prowadzący zajęcia powinni to robić.
- Jakich wykładowców wspomina Pan szczególnie ciepło?
- Szczególnie niechętnie wspominam lektoraty. Zarówno te z języka łacińskiego, które były szczególnie nudne, ale i z języka angielskiego. Były one chyba rzeczywiście tak prowadzone - te angielskie by nas niczego nie nauczyć. Angielski jest dzisiaj językiem, którym mówi cały świat i tak fatalna nauka tamtego czasu do dzisiaj czasem daje się we znaki. Wiele wysiłku musiałem włożyć by uzupełnić później te braki.
- Czy przyjaźnie i znajomości zawarte w tamtym czasie przetrwały „zderzenie” z rzeczywistością i ciężkimi czasami komuny a następnie wolnej Polski?
- Znajomości z tego czasu przetrwały. A nawet bardziej, ponieważ moja żona jest moją byłą koleżanką z grupy ćwiczeniowej. Z innymi kolegami i koleżankami też utrzymuję czasem kontakty. Nie są one stałe i ciągłe jak w przypadku żony, jednakże spotykając się do dziś często wspominamy niektóre epizody życia studenckiego tamtych czasów.
- Działał Pan w grupach poetyckich tworzonych przez studentów uniwersytetu (Wspólność). Jak wspomina Pan życie studenckie poza uczelnią tamtego okresu?
- Życie studenckie tamtego czasu było inne poprzez specyfikę cywilizacyjną, polityczną tamtego okresu. Ja np. nie mogłem wyjechać za granicę, barierą był zarówno paszport jak i kwestie finansowe. O takich programach wymiany studentów jak „Erasmus” nawet nie mogliśmy marzyć. Sama chęć wyjazdu za granicę była podejrzana. To powodowało, że ówczesne życie studenckie skupiało się w klubach, w domach, mieszkaniach prywatnych, młodzież była bardzo aktywna kulturalnie, uczestniczyła w ówczesnej kulturze studenckiej. Pełne były kluby takie jak „Żak”. Nawet imprezy młodej literatury, wieczory autorskie młodych poetów jakimi wtedy byliśmy ściągały nieraz tłumy. Studenci mieli świadomość swojej kulturalnej i społecznej odrębności, okres studiów był nieraz celebrowany jako „karnawał imprez”, bo mieliśmy świadomość, że po skończeniu studiów czeka nas szara rzeczywistość PRL, szare stosunki w szarej pracy, brak perspektyw, często beznadzieja ówczesnej prowincji.
- Jest Pan polskim Tatarem, muzułmaninem. Czy studia na Uniwersytecie Gdańskim wzmocniły w Panu świadomość korzeni i tradycji?
- Zarówno moje pochodzenie jak i religia nie wpływały ani na moje studia, ani na ich wybór ani na moje ówczesne życie. To zaczęło się w okresie stanu wojennego, kiedy zwrot do własnej etnicznej tradycji był dla mnie swego rodzaju wyborem wewnętrznej emigracji. Do eksploracji etniczności i religijności zachęciły mnie też już w latach osiemdziesiątych rady dziś już niestety nieżyjącego Tadeusza Skutnika, który zawsze mi powtarzał „idź w tatarskość” - no i poszedłem. W tym czasie - w latach siedemdziesiątych - latach moich studiów uniwersyteckich nikt nie eksponował swojego etnicznego pochodzenia. Był to wtedy jakiś naturalny odruch. Tak samo religijność była raczej ukryta i nie eksponowana. Ludzie kryli się ze swoją tożsamością inaczej niż dzisiaj. Dużą też rolę w świadomym przetwarzaniu mojej tatarskości miała przyjaźń - bo tak mogę to nazwać, ze Zbigniewem Żakiewiczem, który też zachęcał mnie do eksploracji etniczności.
- Był Pan wykładowcą w Uniwersytecie Warmińsko – Mazurskim. Jak ocenia Pan dzisiejszą młodzież?
- Dzisiejsza młodzież jest inna. Ani gorsza ani lepsza, po prostu inna. Ma inną skalę wartości, inną skalę porównawczą, inne możliwości i perspektywy. Inaczej się zachowuje, inaczej mówi, inaczej się bawi. To wynika z zupełnie innej optyki życiowej, zupełnie innych realiów.
- Co chciałby Pan im przekazać?
- Mogę jedynie przekazać to, by starać się realizować swoje plany. Bardzo często wybór drogi życiowej jest kwestią przypadku. Należy zaufać swojej intuicji, nie bać się zmian, wychodzić naprzeciw możliwościom.
- Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała: Magdalena Nieczuja – Goniszewska
Zdjęcia: archiwum Selima Chazbijewicza