Jacek Gdański wspomina

Skandynawistyka - to były kameralne studia

Jacek Gdański, polski szachista, Szachowy Arcymistrz Międzynarodowy FIDE, od 2016r. Wiceprezes Zarządu Polski Gaz TUW.


  • Jest Pan arcymistrzem szachowym, pana brat jest mistrzem szachowym. Pan wybrał skandynawistykę, pański brat zdecydował się na bliższy cyfrom kierunek - ekonomię. Wydawało mi się, że arcymistrz szachowy będzie miał więcej wspólnego z liczbami niż z językiem. Dlaczego skandynawistyka a nie np. matematyka?
  • Język oczywiście może być używany do tego, żeby tworzyć piękną literaturę, ale sam w sobie jest też systemem – bardzo logicznym i bardzo uporządkowanym. Zawsze mnie to fascynowało w językach. Pracę magisterską pisałem ze struktury języka czyli gramatyki i widzę w tym podobieństwo do szachów, ponieważ szachy są również logicznym systemem. Losy tak się potoczyły, że zamieniłem świat filologii na świat finansów zachowując jednak spojrzenie, że świat języka jest fascynujący, bo jest niezwykle logicznym tworem. Już samo to, że podczas nauki porównujemy struktury języków słowiańskich, germańskich, nieindoeuropejskich - jeśli się o nie otrzemy, to pozwala nam to na postrzeganie rzeczywistości w nieco odmienny sposób. Dla mnie skandynawistyka, jako sama nauka języka, była bardzo interesująca. Mówię i piszę w kilku językach, ale szwedzki do dzisiaj jest moim ulubionym językiem. Utrzymuję stały kontakt z kilkoma kolegami ze Szwecji także po to, żeby nie tracić umiejętności praktycznych. Kultura skandynawska jest przebogata i naprawdę można wiele z niej czerpać np. jeśli chodzi o organizację społeczeństwa. Czas studiów na skandynawistyce wspominam bardzo miło nie tylko na zasadzie mitu akademickiego – „kiedyś było fajnie, bo byliśmy młodzi”, chociaż może trochę też. To był przecież czas przełomu – zaczynałem studia w 89 roku kiedy wszystko się zmieniało i okazywało się, że Skandynawia nie jest tylko odległą krainą. Przede wszystkim zaczynała się wtedy współpraca gospodarcza i współpracowałem ówcześnie z kolegami np. ze szwedzkim biurem handlowym, które zaczynało działalność w Gdyni.
  • Rozumiem, że fakt, że na studiach językowych gramatyka jest bardzo rozbudowanym przedmiotem – bo mamy gramatykę historyczną i ogólną – nie zaskoczył Pana tak jak niektórych filologów, którzy wybierają kierunek przekonani, że będą przede wszystkim analizowali literaturę?
  • Było sporo przedmiotów poświęconych gramatyce języka i jego historii, sporo literatury, ale też sporo wiedzy kulturowej. Dzisiaj ta ostatnia jest, można powiedzieć, wiedzą łatwo dostępną, ponieważ można znaleźć ją w Internecie. Natomiast wtedy było to dla nas bardzo interesujące, że mogliśmy poznać kulturę Szwecji. Wywarła ona na mnie duże wrażenie.. Nie idealizując, bo przecież dzisiejsza Szwecja jest pełna problemów społecznych, ale fundamenty działania państw skandynawskich są bardzo zdrowe i opierają się krytyce z różnych stron - zarówno lewicowej, jak i konserwatywnej. Jest w tym dużo zdrowego rozsądku, który i nam by się przydał – jeśli nie wiemy co zrobić zachowujmy się przynajmniej przyzwoicie i prowadźmy rzeczywisty dialog.
  • Czy mieliście możliwość poznawania tej kultury z bliska? Bo lata 90. to czas kiedy łatwiej można było wyjeżdżać za granicę.
  • Tak – uczelnia starała się organizować wyjazdy do tzw. szkół ludowych. Jeśli chodzi o naukowe projekty to nie były placówki wiodące, ale bardziej chodziło o to, żebyśmy zanurzyli się w języku, kulturze i robili cokolwiek na miejscu. Wtedy, na przełomie lat 80 i 90 przepaść gospodarcza była duża, różnice kulturowe też, a wiedzę można było jednak zdobywać na miejscu, nie dało się jej poznać przez Internet. Byłem wówczas świeżo upieczonym młodzieżowym wicemistrzem Europy w szachach i dzieliłem trochę też czas na podróże, więcej jeżdżąc po świecie a mniej po Skandynawii. Bardzo wcześnie zaczęliśmy na skandynawistyce pracować i od razu w charakterze tłumaczy. Jeszcze jako student przetłumaczyłem książkę o ekologii, która została wydana w Trójmieście, tłumaczyłem katalogi techniczne. Próbowaliśmy – mówię „my”, bo robiło tak przynajmniej kilka osób -, w praktyczny sposób starać się wykorzystywać to czego nauczyliśmy się na uczelni. Alternatywą było sprzątanie wagonów albo praca barmana. Część kolegów z roku została w tej branży – jeden z kolegów prowadzi do dzisiaj biuro tłumaczeń z dużym powodzeniem. To mikrodoświadczenie pokazuje, że bardzo fajnie jest jeśli uda się połączyć naukę z praktyką.

  • Nie kusiło Pana, żeby wyjechać i zostać w Szwecji?
  • Nie. Jako szachista objeździłem wszystkie kontynenty i często spotykałem się z Polonią. Doświadczając bardzo dużo życzliwości i wsparcia patrzyłem na nich z odrobiną współczucia. Dzisiaj żyjemy w innych czasach, ale wtedy trudniej było się przemieszczać, trudno było przesyłać informacje. Widząc te jakieś dywaniki z Cepelii, czy symbole Polski to myślałem, że nie chciałbym być w takiej roli. Wydawało mi się wtedy też, że bardzo trudno jest się zanurzyć w języku obcego kraju, żeby czuć się w nim w pełni komfortowo – np. otwieramy gazetę satyryczną i znamy język, ale nie rozumiemy kontekstów. Bardzo dobrze czuję się nie mając problemu ze swoją tożsamością, czerpiąc jednocześnie z innych kultur. Kiedy studiowałem nie było też takiego przymusu wyboru – w Polsce zaczęłypojawiaćsię różne możliwości i to zapewne miało również wpływ na mój ówczesny wybór.
  • Spędzał Pan czas w Szwecji na praktykach albo po prostu pracując latem?
  • Nie – to mnie ominęło, ponieważ dużo grałem wówczas w szachy, zresztą do teraz jestem aktywnym szachistą w szwedzkiej drużynie szachowej. Natomiast zdarzyło mi się pracować w Polsce ze szwedzkimi przedsiębiorcami i były to dobre wspomnienia. Okazały się one doświadczeniami z podmiotami dobrze przygotowanymi, spokojnymi, zrównoważonymi, zwracającymi uwagę na kwestie otoczenia, ochronę środowiska, kwestie społeczne, nawet w drapieżnych latach 90. powstrzymującymi się od wytwarzania nadmiernej presji.

  • Jak wspomina Pan studia? Czy to, że jak sam Pan mówi – dużo podróżował – nie przeszkadzało Panu w studiowaniu? Czy zdarzyło się Panu oblać egzamin?
  • Nie, chyba żadnego nie oblałem. Skandynawistyka to były kameralne studia. Zaczynało około dwudziestu osób: była dwunastoosobowa grupa szwedzka i ośmioosobowa grupa norweska. I jak to w życiu - ponieważ w trakcie ktoś odpadł, ktoś został, to naprawdę były bardzo kameralne studia, co było sympatyczne, bo wykładowcy byli bardzo dostępni. Po pierwszym roku wziąłem roczny urlop dziekański, żeby spokojnie móc grać w szachy. Niespiesznie kończyłem te studia. Łącznie zajęło mi to chyba z 7 lat zanim obroniłem pracę magisterską. Moją promotorką była ówczesna doktor habilitowana Rita Kozłowska – Raś, którą jakiś czas temu spotkałem po latach i bardzo się ucieszyłem. Andrzej Kubka opowiadał nam bardzo obrazowo jak działał system polityczny i gospodarczy w Szwecji. dr Andrzej Chojecki, który uczył nas o historii literatury skandynawskiej już niestety nie żyje.
  • Czy były takie momenty kiedy żałował Pan, że nie poszedł np. na ekonomię?
  • Potem – tak. Pracując dla rządu, w administracji rządowej, myślałem, że trzeba było skończyć ekonomię to byłoby mi łatwiej. Potem znowu pracując dla innych podmiotów myślałem o tym, że po prawie byłoby mi łatwiej, aż w końcu stwierdziłem, że to nie ma sensu, że jest dobrze jak jest i fajnie jest ze studiów wyłuskać to, co jest potrzebne dla własnego rozwoju a potem, jeśli jest taka możliwość, douczać się tego co jest akurat potrzebne w tym wymiarze, jaki jest potrzebny. Dokształcanie jest potrzebne, ponieważ, żeby zrobić coś dobrze i lekko - potrzeba dużo pracy. Nie da się tego obejść. Prędzej czy później brak podstaw wyjdzie.
  • Czy studiując nie miał Pan wrażenia, że okres przełomu dla studiów nie był najszczęśliwszy – budynki nie były już takie nowe, stypendia były byle jakie, akademiki przestarzałe, nie było pieniędzy na uczelniach na finansowanie np. zajęć jazdy konnej zamiast wf-u itp. Itd. Czy to tąpnięcie nie było uderzające zwłaszcza dla Pana, który znał inny świat?
  • Patrzę na to diachronicznie: widzę lata 80 w Polsce jako wyjątkowo kiepski czas, także dla instytucji publicznych, w tym uczelni – moi rodzice oboje pracowali w uczelni w Słupsku. Jednak początek lat 90. to dla mnie czas kiedy coś się pojawia, coś się zaczyna, otwierają się możliwości współpracy. Ale też inne możliwości w ogóle – pamiętam kolegę, który pojechał pracować latem do Szwecji, a wrócił starym mercedesem. W latach 80. też jeździli, ale było trudniej wyjechać.
    Natomiast jeśli chodzi o to „zubożenie” to przytoczę taką anegdotę – Gdańsk na początku lat 90. odwiedziła szwedzka para królewska i koniecznie chcieli spotkać się ze studentami skandynawistyki. Zorganizowano takie spotkanie, ale co z perspektywy czasu jest zabawne – zamontowano w toalecie na skandynawistyce uchwyty na ręczniki, pojemniki na mydło – gdyby akurat ktoś z królewskiej delegacji poszedł skorzystać, żeby nie było wstydu. Mnie akurat nie było w tym czasie w Gdańsku, ale gdy wróciłem – jeszcze były i pojemniki i te papierowe ręczniki.

  • Czy był klub szachowy na UG w tym czasie i czy Pan się tam udzielał?
  • Wiodącym klubem w Trójmieście była Gedania Gdańsk. Mieszkałem w akademiku w pokoju z Tomkiem Kuśmierkiem, który był zaangażowany w działalność AZSu, ale nie było możliwości zbudowania klubu szachistów z prawdziwego zdarzenia na uniwersytecie. Nie było tylu szachistów. Był jeden kolega, dzisiejszy profesor Michał Rams, który jest wybitnym polskim matematykiem i powiedzmy mniej wybitnym szachistą. Nasz wspólny kolega – dr Adam Cichocki, pracownik Uniwersytetu Morskiego, był silnym zawodnikiem szachowym, a Michał Rams był jego studentem. Mieli dwa wspólne tematy: matematykę i szachy. Adam Cichocki mówił, że kiedy rozmawiali o matematyce to Michał go znacznie wyprzedzał, kiedy rozmawiali o szachach – role się odwracały. I to też pokazuje, że jakaś korelacja w uporządkowaniu języka i szachów chyba jest, ale szachiści nie mają jednego profilu naukowego. Zresztą najwybitniejsi szachiści nie mają czasu na nic innego. W pewnym momencie trzeba wybrać – jeśli szachy to już nic innego.
  • Czy miał Pan indywidualny tok studiowania, żeby móc pogodzić szachy ze studiami?
  • Tak. Natomiast z powodu „dziekanek” przez całe studia przewijały się osoby, które gdzieś tam znikały na dłuższy czas, potem się pojawiały i tak się spotykaliśmy. Mój kolega z roku, z którym mam do dzisiaj kontakt, wyjechał na Islandię, gdzie napisał licencjat z języka islandzkiego. Potem wrócił i był na roku niżej, potem mnie dogonił, bo ja zrobiłem przerwę i tak to się kręciło.
  • Czy, mimo że tak się trochę mijaliście na studiach, zawiązały się trwałe przyjaźnie?
  • Tak – spotykamy się, czasem niestety przy smutnych okazjach jak na pogrzebie Ryśka Bogdana, wieloletniego szefa StenaLine, z którym zaczęliśmy razem studia. Pamiętam – miał jeszcze od studiów długie włosy i kiedy Szwedzi prowadzili z nim rozmowy to zapytali czy byłby gotowy ściąć te włosy i on się zgodził. Kilka osób przeniosło się po studiach do Warszawy tak jak ja. Mam poczucie, że jest to jakaś sympatyczna, choć może niezbyt intensywnie działająca, wspólnota. Na to poczucie ma chyba też wpływ nie tak popularny jak inne języki - język szwedzki.
  • Czy - grając w szachy intensywnie, studiując, miał Pan czas na życie kulturalne studenckie?
  • Tak – Żak, Wysepka - to czas koncertów „Miłości”, sceny alternatywnej, która rosła razem z nami. Kwitło też życie studenckie w akademikach. Pamiętam: kolega przywiózł surströmming kiszonego śledzia po szwedzku i zrobiliśmy imprezę w akademiku, żeby tego spróbować. Jak otworzyliśmy to tak śmierdziało, że nie dało się wytrzymać i wyrzuciliśmy go za okno. Coś okropnego.
    Potem już nie mieszkałem w akademiku – razem z moją przyszłą żoną wynająłem mieszkanie w Oliwie.
  • Poznaliście się na studiach?
  • Nie, znaliśmy się jeszcze ze Słupska, ale żona też jest absolwentką uniwersytetu, po psychologii. Mieszkaliśmy obok siebie w akademiku.
  • Jaką radę chciałby Pan przekazać młodym ludziom rozpoczynającym studia?
  • Pierwsza myśl, która przychodzi mi do głowy to zaufać swoim pasjom, nie patrzeć tylko na rynek pracy. Teraz ten rynek jest bardzo elastyczny. Bardziej ceniona będzie taka interdyscyplinarność w zawodzie. I warto postawić sobie wyżej poprzeczkę, bo uczelnia ma jednak znaczenie w przyszłym życiu.
  • Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała: Magdalena Nieczuja – Goniszewska